Samotność jest nauczycielem
Francuski filozof Jean-Paul Sartre powiedział kiedyś, że gdy czujesz się samotny, gdy jesteś sam, jesteś w złym towarzystwie. Czy Ty lubisz swoje towarzystwo? Jak się czujesz, gdy obok nie ma nikogo? Z czym Ci się kojarzy słowo “samotność”?
Niezdrowa samotność
Dla większości z nas samotność jest czymś wręcz przerażającym. Czymś, od czego za wszelką cenę chcemy uciec.
Pewien poziom dyskomfortu związanego z samotnością jest absolutnie naturalny i zrozumiały. Jesteśmy stworzeniami stadnymi i jak pokazują badania, trwająca samotność ma destrukcyjny wpływ na nasz organizm. Jedno z badań przeprowadzonych na Ohio State University wskazuje, że samotność działa na nasze ciało jak stres. Osłabia system immunologiczny, zwiększa wrażliwość na ból i powoduje stany depresyjne. Może również wywoływać stany zapalne, które mogą być źródłem najróżniejszych chorób. Mówi się nawet o tym, że samotność zwiększa ryzyko przedwczesnej śmierci aż o 20%!
Ewolucyjnie jesteśmy więc zaprogramowani do życia wśród ludzi i uczucie samotności jest naturalnym sygnałem naszej psychiki, zachęcającym nas do nawiązywania relacji z innymi.
Czym tak w ogóle jest samotność? Podoba mi się definicja psycholożki i psychoterapeutki Hanny Lisowskiej, według której samotność to “uczucie braku, który wywołuje tęsknotę za relacją z taką osobą, z którą możemy dzielić nasze myśli, uczucia, plany, marzenia, czuć bliskość, czy nawet jedność.” Neuropsycholog John Cacioppo, autor książki “Loneliness: Human Nature and the Need for Social Connection” pisze natomiast o samotności w taki sposób - “problem pojawia się wtedy, gdy jest rozdźwięk pomiędzy pożądanym poziomem więzi społecznych a poziomem, który obecnie jest dla osoby dostępny.”
Oczywiście poczucie samotności to bardzo subiektywne doświadczenie. Znam osoby, które nie angażują się w żadne bliższe relacje i które w ogóle nie czują się samotne. Znam też osoby, które mają wokół wielu znajomych i przyjaciół (w tym bliskie relacje partnerskie), ale doskwiera im przejmujące uczucie samotności.
Jak to możliwe? Dzieje się tak zwykle wtedy, gdy pomimo licznych znajomości nie uzyskujemy w tych relacjach wystarczającego poziomu bliskości i intymności. Nie czujemy się wtedy zrozumiani, dostrzeżeni, wysłuchani. Pozostajemy sami z całym naszym światem wewnętrznym, który nie jest przez nikogo zauważony.
Każdy z nas pragnie bliskości i jednym z naszych życiowych celów powinno być zadbanie, aby ta potrzeba mogła być zaspokojona.
Lęk przed samotnością
Ten naturalny dyskomfort wynikający z naszej potrzeby przynależności, bezpieczeństwa i akceptacji nie jest problemem i to nie na tym skupię się w tym artykule. To uczucie jest zdrowym sygnałem, który warto potraktować jako dobrą motywację do tworzenia nowych więzi bądź pielęgnowania tych już współtworzonych.
Jednak u wielu osób lęk przed samotnością staje się dużo silniejszy i bardziej destrukcyjny, niż jest to konieczne. Co jest przyczyną takiego lęku? Jego źródła mogą być bardzo różne:
- Czasami może nim być poczucie odrzucenia, którego doświadczyliśmy na jakimś etapie życia,
- Innym razem będzie to wynik braku umiejętności radzenia sobie z trudnymi emocjami, które “wypływają” na powierzchnię, gdy jesteśmy sami,
- Jeszcze innym razem naszym “demonem” może być przekonanie, że gdy będziemy sami, to sobie nie poradzimy w życiu (i nie będzie obok nikogo, kto nam pomoże w trudnej sytuacji).
Wszystkie te lęki nosimy w sobie. Gdy nie ma obok nikogo, kto odwróci naszą uwagę od tego, co się dzieje wewnątrz nas, jedyne co nam pozostaje, to konfrontacja z uczuciami, które w sobie nosimy. Nie każdy jest gotów na taką konfrontację (a większość z nas w ogóle nie wie jak miałaby ona wyglądać i jak przez nią przejść). Boimy się, że emocjonalny ból nas zaleje i że się z niego nie wydostaniemy. Boimy się, że zobaczymy w sobie rzeczy, których wcale nie chcemy widzieć. Boimy się, że pozostaniemy sami już do końca naszych dni i że nasze życie straci jakikolwiek sens.
Dlatego też robimy wszystko, aby od siebie uciec. Wolimy żyć na zewnątrz siebie, niż mieć kontakt z tym, co w środku. Wykorzystujemy do tego telewizję, internet i media społecznościowe, gry komputerowe i filmy na youtubie, oraz całe mnóstwo innych dystraktorów. Za wszelką cenę unikamy tej chwili, w której znowu będziemy sam na sam ze swoimi uczuciami.
Bardzo często ten strach kieruje naszym życiem towarzyskim. Bliskość daje nam poczucie bezpieczeństwa i przynależność, której tak bardzo szukamy. Chwytamy się więc innych ludzi nawet wtedy, gdy relacje, które tworzymy, są dalekie od idealnych. Często robimy wszystko, aby jak najszybciej znaleźć partnera, który wypełni nasze emocjonalne dziury. A gdy już jesteśmy w związku - panicznie boimy się rozstania, bo wizja bycia samemu wydaje nam się przerażająca. Niektórzy spędzają w toksycznych związkach całe życie, bojąc się samotności po ewentualnym rozstaniu.
Wygląda więc na to, że obok lęku przed śmiercią, lęk przed samotnością jest jedną z największych sił kierujących całym naszym życiem.
Problem w tym, że im bardziej od siebie uciekamy, tym mniejszy mamy kontakt z tym, co naprawdę wymaga w nas uwagi. Strach przed odrzuceniem, lęk przed byciem nielubianym, brak akceptacji samego siebie - to tylko trzy z wielu mentalnych i emocjonalnych blokad, które uniemożliwiają nam tworzenie głębokich, szczerych i satysfakcjonujących relacji z innymi ludźmi. Rezygnacja z przyjrzenia się tym blokadom to utrata ważnej szansy na to, aby otworzyć swoje serce na innych.
Oczywiście możemy również pracować nad tym wtedy, gdy nie jesteśmy samotni. Jednak to właśnie w samotności wszystkie te psychiczne supełki i wyzwania stają się dla nas tak bardzo wyraźne, namacalne i dostępne. I nie mam tutaj na myśli tych kilku chwil, które mamy, gdy jesteśmy sam na sam ze sobą (gdy nasz partner lub nasi przyjaciele akurat gdzieś wyjechali). Oczywiście to również jest dobry czas na skupienie się na sobie, jednak czas, który masz tylko dla siebie, wcale nie musi oznaczać, że będziesz doświadczać samotności. A to właśnie doświadczenie samotności pobudza w nas to, co najtrudniejsze.
Choć nie jest to łatwe, samotność może być dla nas wyjątkową okazją do tego, aby zająć się tymi częściami naszej osobowości, które naprawdę potrzebują naszej uwagi.
Oczywiście nie piszę tego artykułu po to, aby zachęcać ludzi do częstszego przebywania w samotności (choć tym, którzy nie czują się dobrze we własnym towarzystwie, może być to bardzo pomocne). Nie chcę też zachęcać do myślenia w stylu “samotność jest w porządku, w takim razie nie muszę się męczyć z poznawaniem nowych ludzi”. Biorąc pod uwagę badania, które przytoczyłem na początku artykułu - takie myślenie wcale nie wyszłoby Ci na dobre. Poza tym, inne badania pokazują, że posiadanie głębokich i znaczących więzi z innymi jest najważniejszym źródłem poczucia szczęścia i satysfakcji w naszym życiu.
Jednak gdy już doświadczamy samotności, możemy nadać jej znaczenie. Możemy potraktować ją jako okazję do zrozumienia i wzmocnienia siebie oraz przygotować się na wejście w zdrowsze i lepsze niż do tej pory relacje z innymi (dzięki czemu wyjście z samotności będzie dla nas łatwiejsze).
Samotność na drugim końcu świata
Był czas w moim życiu, kiedy samotności miałem pod dostatkiem. W szkole podstawowej stroniłem od wszelkiego rodzaju bliższych kontaktów z kolegami i koleżankami. Jako wyjątkowo introwertyczne dziecko wolałem schować się w swoim pokoju i spędzać czas tylko ze sobą. Zdarzało mi się nawet, że gdy któryś z kolegów stał pod moim domem i dzwonił za pomocą domofonu, aby namówić mnie na jakąś wspólną zabawę, udawałem, że mnie nie ma.
Nie mogę jednak powiedzieć, aby tamta samotność była dla mnie nauczycielem. Nie wiedziałem wtedy co to znaczy obserwować siebie i zaglądać w swój świat wewnętrzny. Nieświadomie reagowałem na pewien lęk przed bliskim kontaktem z innymi ludźmi, nie rozumiejąc nawet, że to właśnie ten lęk jest powodem mojego wycofania.
Kilka lat później, wraz z pozbyciem się większości moich “demonów” związanych z relacjami interpersonalnymi, zacząłem otwierać się na innych ludzi. Pojawiła się bliskość, intymność i wzajemne wsparcie. Od momentu, gdy na pierwszym roku studiów związałem się z Marysią, uczucie samotności przez wiele lat nie zagościło w mojej duszy.
Aż do zeszłego miesiąca, kiedy to wybrałem się w samodzielną podróż na indonezyjską wyspę Flores.
Flores leży jakieś 3 wyspy na prawo od Bali i postanowiłem przemierzyć ją z plecakiem, rozpoczynając swoją przygodę na wschodnim krańcu wyspy, a kończąc 7 dni później, na zachodnim krańcu. Jako, że sezon turystyczny rozpoczyna się tam dopiero w lipcu, trudno było mi spotkać innych "białych", a wesołe "Hello mister, where are you from?" mogłem usłyszeć dosłownie co parę kroków.
Pomimo dużej gościnności mieszkańców tej jeszcze bardzo słabo rozwiniętej wyspy, doświadczałem tam dość intensywnego uczucia wyobcowania i samotności. Z jednej strony dlatego, że byłem w tej podróży zupełnie sam (mając przy tym ograniczoną możliwość kontaktu z bliskimi będącymi w Polsce). Z drugiej strony dlatego, że nie miałem z kim nawiązać rozmowy sięgającej dalej niż te kilka podstawowych wyrażeń, których mieszkańcy wyspy zdołali się nauczyć w języku angielskim. Nie spotykając niemal nikogo z mojego kręgu kulturowego uczucie samotności się potęgowało, a ja zacząłem zauważać w sobie całą masę różnych reakcji, którym w przeciwieństwie do mojej dziecięcej samotności - teraz mogłem się dokładnie przyjrzeć.
Zacząłem obserwować swoje emocje w najróżniejszych sytuacjach. Robiłem to podczas samotnego spaceru po miasteczku, w którym nie spotkałem żadnego podróżnika, w lokalnej restauracji, patrząc na grupkę śmiejących się Francuzów, czy pokonując kilkugodzinne trasy z kierowcą, który nie umiał wypowiedzieć w języku angielskim ani słowa. Każde z tych doświadczeń choć początkowo nie było łatwe, wzmacniało mnie od środka i uczyło jeszcze lepszej relacji z sobą oraz było okazją do najróżniejszych obserwacji, które wzbogacały mnie o wiedzę na temat samego siebie.
Jednego z najważniejszych odkryć dokonałem spędzając noc w dość trudno dostępnej wiosce w górach, gdzie byłem jedynym gościem nie będącym z Indonezji. Wae Rebo jest miejscem, do którego codziennie dociera od kilku do kilkudziesięciu podróżników, dla których przeznaczony jest osobny, tradycyjny dom. Wielu podróżników zostaje tam na noc, co samo w sobie jest niezwykłym doświadczeniem. Postanowiłem być jedną z takich osób i tak się złożyło, że tego samego dnia do Wae Rebo dotarło około 30 innych osób. Wszyscy byli indonezyjczykami. Przez większość wieczoru wzajemnie się poznawali i rozmawiali ze sobą, oczywiście mówiąc w ich własnym języku. I choć nie miałem z tym większego problemu (miałem przy sobie świetną książkę, więc się nie nudziłem), odnalazłem w sobie wtedy nieco ukryte, ale jednak doskwierające mi uczucie bycia “outsiderem”.
Zacząłem zaglądać głębiej w to uczucie, szukając jego korzeni i znaczenia. Od razu na myśl przyszły mi czasy szkolne, w których to właśnie doświadczałem tego uczucia znacznie częściej i w dużo większej intensywności. Czułem się wtedy “inny”, jakbym odstawał, nie należał do grupy. Czułem, że nie pasuję do moich rówieśników. To uczucie, choć w dorosłym życiu już zupełnie nieadekwatne i niepotrzebne, w jakieś formie we mnie nadal żyło. I choć było głęboko schowane, w moim codziennym życiu od czasu do czasu blokowało mnie i utrudniało mi otworzenie się przed innymi ludźmi. Obserwując rozmawiających i śmiejących się indonezyjczyków postanowiłem dać sobie kilka chwil na wypróbowanie znanych mi metod autoterapii, aby sobie z tym stanem poradzić. Po kilkunastu minutach pracy z tą wyobcowaną częścią siebie głęboko odetchnąłem i poczułem się znacznie lepiej. W miejsce poczucia “oni są razem, a ja jestem sam” pojawił się spokój i radość, że mogę doświadczać takiej sytuacji z takiej perspektywy.
Niedługo potem stała się bardzo ciekawa rzecz - trójka przyjaciół z Jakarty (stolica Indonezji) chyba zobaczyła moją “niedolę” i postanowiła wyciągnąć mnie na zewnątrz i pogadać ze mną po angielsku. Spędziliśmy ponad godzinę na bardzo ciekawych rozmowach i jak się okazało, jedna z dziewczyn spędziła w Polsce kilka miesięcy na wymianie studenckiej kilka lat wcześniej. Do teraz utrzymuje bliski kontakt z kilkoma znajomymi, których wtedy poznała.
Cała ta podróż na Flores była dla mnie niezwykle wartościowym i odkrywczym doświadczeniem. Odkrywczym, bo do tej pory zawsze czułem się dobrze w swoim towarzystwie i nie spodziewałem się, że w takiej sytuacji naprawdę mogę poczuć się samotnie. Przekonania i emocje, które do tej pory były przede mną głęboko ukryte, nagle wypłynęły na powierzchnię i stały się dla mnie bardziej “dostępne”. Dzięki temu, że ich w danym momencie doświadczałem, miałem z nimi bezpośredni kontakt. Kiedyś uciekałbym przed takimi uczuciami gdzie pieprz rośnie. Teraz przyjąłem wszystko to do siebie, akceptując każde uczucie, które się we mnie pojawiło.
Samotność jest nauczycielem
W samotności mamy dużo więcej przestrzeni na zaglądanie w głąb siebie. Uzyskujemy wtedy dostęp do tych części naszej osobowości, które w innych sytuacjach byłyby uśpione i ukryte. Jednak pomimo swojego ukrycia te części na nas stale wpływają, motywując nas do wycofania, braku zaufania czy nabierania dystansu do innych ludzi. Są to tak subtelne uczucia i sygnały, że często ich nawet nie dostrzegamy. Mówimy sobie, że jesteśmy nieśmiali lub że po prostu lubimy być sami ze sobą.
Gdy wokół nie ma nikogo - te uczucia przybierają na sile, dzięki czemu my możemy się im naprawdę dobrze przyjrzeć. Dlatego właśnie uważam, że samotność może być dla nas świetnym nauczycielem. To stan, w którym uczymy się o tych odrzuconych, wystraszonych częściach naszej osobowości, które muszą zostać uleczone, abyśmy mogli szeroko otworzyć swoje serce na innych ludzi. Abyśmy mogli tworzyć pełne zaufania, bliskości i intymności relacje, które będą źródłem naszego szczęścia i spełnienia w życiu.
Samotność to również czas, w którym możemy oswoić się ze swoim własnym towarzystwem. Tak, abyśmy nie czuli się samotnie, gdy jesteśmy sami. Czasami taki proces uczenia się czucia się dobrze we własnym towarzystwie trwa długo i jest nieprzyjemny. Co możesz zrobić, aby to osiągnąć?
Wejdź w swoją samotność w pełni, zupełnie tak jakbyś miał zanurzyć się w głębokim basenie. Wyjedź na 3 dni gdzieś, gdzie nie będziesz miał kontaktu z żadnymi ludźmi. To duże wyzwanie, ale to może być jedna z najlepszych rzeczy, jakie dla siebie zrobisz. Pobądź tylko i wyłącznie ze sobą. Nie musisz mieć w zanadrzu żadnych tajnych metod rozwoju osobistego. Wystarczy Ci kartka papieru i długopis, lub jeśli wolisz - dyktafon. Zapisuj wszystkie swoje obserwacje.
Zwróć uwagę na to, jakie uczucia się pojawiają oraz jakie myśli przepływają przez Twoją głowę, gdy jesteś naprawdę sam. Pozwól sobie doświadczyć wszystko to, co do Ciebie przychodzi. Nie walcz z żadnymi uczuciami, nie próbuj od niczego uciekać. Jeśli chce Ci się płakać, płacz. Rób to całym sobą. Jeśli odczuwasz złość, bądź zły. Całym sobą. Gdy pozwolisz sobie na to, co się w Tobie spontanicznie dzieje - zaczniesz nawiązywać ze sobą fundament lepszej relacji. Fundament, który stanie się bazą do dalszej pracy nad sobą.
Samotność też sprawia, że od tego, co już w sobie odnajdziemy, trudniej jest uciec poprzez przerzucanie odpowiedzialności na zewnątrz - nie ma bowiem obok partnera, którego możemy za to obwiniać. Zaczynamy rozumieć, jak nasze myśli i postawy wpływają na nasze emocje i reakcje. Stajemy się bardziej samodzielni i wewnątrzsterowni.
Ucząc się bycia z samym sobą stajemy się więc mniej zależni od innych ludzi i przygotowujemy się na wchodzenie w relacje, w których "bez Ciebie sobie nie poradzę" zastępujemy "czuję się dobrze sam ze sobą, a z Tobą czuję się jeszcze lepiej". Wtedy już nie jesteśmy uzupełniającymi się połówkami tego samego jabłka (które bez siebie są niepełne i wybrakowane), ale... dwoma pięknymi i dojrzałymi jabłkami (które czują się pełne nawet, gdy nie są razem).
Poziomy samotności
Podróżując po Flores zrozumiałem jeszcze jedną rzecz. Uświadomiłem sobie, że istnieją różne poziomy samotności. Czym innym jest doświadczanie samotności przez dwa dni, gdy nasz partner gdzieś wyjedzie (i gdy wiemy, że niebawem wróci). Czym innym jest kilkudniowa podróż z daleka od domu, podczas której nie spotykamy nikogo z naszego kręgu kulturowego. Czym innym jest też kroczenie przez życie bez partnera i bez przyjaciół, nie mając z kim podzielić się trudnościami, których na co dzień doświadczamy.
Ja mam to szczęście, że nie doświadczyłem w swoim życiu naprawdę głębokiej, długotrwałej samotności. Wiem jednak, że niejedna z osób czytających ten artykuł jest obecnie w takiej sytuacji i choć “łatwo powiedzieć, trudniej zrobić” - chciałbym zachęcić takie osoby do tego, aby nadać swojej samotności znaczenie i potraktować ją jako czas głębokiej pracy nad sobą i przygotowania się do stworzenia wartościowej i satysfakcjonującej sieci relacji międzyludzkich.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że powodem, dla którego ta samotność trwa już tyle czasu jest właśnie ten zestaw lęków i emocjonalnych blokad, które w sobie takie osoby noszą. Drogą do wyjścia z tego stanu jest skierowanie swojej uwagi właśnie na te lęki, bo to w nich tkwi klucz do uwolnienia się od więzów, które powstrzymują nas przed otworzeniem swojego serca na innych.
Po czym możemy poznać, kiedy doświadczamy uczucia samotności i tęsknoty będącego zdrowym i naturalnym głosem odzywającej się potrzeby przynależności, a kiedy odczuwamy destrukcyjny lęk i strach, nad którym warto pracować?
W pierwszym przypadku nasza uwaga będzie kierowana w głównej mierze na to, czego potrzebujemy, aby zaspokoić swoją potrzebę. Na ekranie naszego umysłu będzie pojawiać się pozytywny obraz naszego dążenia. Tęsknota będzie nas motywować do zaspokojenia tego dążenia, w tym przypadku - do wyjścia do ludzi. Nasze pragnienie może się więc objawiać na przykład w postaci wyobrażeń na temat tego, jak by to było spotkać się z ludźmi i spędzać z nimi wartościowy czas.
W drugim przypadku nasz umysł będzie bardziej skoncentrowany na negatywnej wizji. Nasze myśli będą krążyć wokół tego, od czego chcemy uciec i czego chcemy uniknąć. Lęk będzie napędzany przez wyobrażenia o tym, że pozostaniemy zupełnie sami, bez żadnego oparcia. Doświadczenie strachu jest więc wskazówką mówiącą o tym, że mamy do czynienia z destrukcyjnymi wzorcami mentalnymi i emocjonalnymi.
W obu przypadkach doświadczenie samotności nie jest przyjemne i będziemy czuli silną potrzebę, aby sobie z nim poradzić. Jednak w sytuacji, w której głównym motorem naszych działań jest lęk, warto najpierw zająć się tym uczuciem, a dopiero potem “wyjść do ludzi”. Traktowanie innych jako sposobu na ucieczkę od swoich demonów może nie pozwolić nam zbudować zdrowej, silnej i bliskiej relacji. A wtedy, nawet mając rozwiniętą sieć znajomych i przyjaciół - nadal możemy czuć się samotni. Nikt nie jest w stanie bez końca wypełniać naszych emocjonalnych dziur. Tylko my je możemy załatać.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie do tego, aby jednocześnie pracować nad sobą i nawiązywać nowe relacje (lub pogłębiać te, które już są obecne w naszym życiu). Warto wtedy najpierw, w samotności, zidentyfikować konkretne przekonania, lęki czy inne emocje, które wypływają na powierzchnię wtedy, gdy jesteśmy sami.
Chciałbym tu jeszcze zaznaczyć, że wrzucanie siebie na “głęboką wodę” samotności na przykład poprzez samotny wyjazd na kilka dni nie jest dla każdego. To spore wyzwanie i osoby, które nie mają pewnego poziomu samoakceptacji, otwartości na siebie i gotowości do wglądu, powinny najpierw się do takiego eksperymentu przygotować (dobrym pomysłem na takie przygotowanie byłaby psychoterapia). Warto znać swoje możliwości i nie wchodzić do świata wewnętrznego, gdy jeszcze nie jesteśmy na to gotowi.
Jedno jest pewne - samotność nie jest łatwym orzechem do zgryzienia i nie sądzę, abyśmy mogli pozbyć się tego uczucia, jeśli brakuje nam w życiu znaczących, bliskich i satysfakcjonujących relacji.
Jednak gdy już jej doświadczamy, zawsze możemy nadać jej znaczenie i potraktować ją jako okazję do głębszej pracy nad sobą. To ważne, ponieważ dzięki temu każda następna relacja, które będziemy tworzyć, będzie bogatsza o wszystko, co odważysz się do niej wnieść. A im bardziej poradzisz sobie z lękiem przed samotnością, tym więcej odwagi będziesz mieć do otworzenia swojego serca na drugiego człowieka.